Polskie akcenty w Metropolitan Opera

Opera od wieków była synonimem luksusu. Jeszcze do niedawna, żeby zobaczyć przedstawienia operowe na najwyższym poziomie należało odwiedzić Mediolan czy Nowy Jork, dziś Metropolitan Opera gości na ekranach kin w 70 krajach. Podczas sobotniej prapremiery kinowej transmisję z MET mogli obejrzeć również widzowie zgromadzeni w krakowskim Kinie Kijów.
Wieczór operowy nie przypomina niczym zwykłego wyjście do kina, w te sobotnie popołudnia foyer Kijowa przeobraża się nie do poznania w iście operowe wnętrze. Na podłogach rozścielony czerwony dywan, w kasie dostępne katalogi dotyczące spektaklu. Tłum melomanów w strojach wieczorowych wymieniających się opiniami na temat ostatnio oglądanych oper. Przy lampce wina i specjalnie na ten wieczór rozstawionych stolikach dyskutuje się o niedyspozycji grającego tytułowego Roberto - Matthew Polenzaniego, która stawia pod znakiem zapytania jego udział w spektaklu oraz o alergii, która może uniemożliwić występ Mariusza Kwietnia.
Miłośnicy opery nie potrzebują dzwonka by wiedzieć kiedy należy wejść na salę, w dużej dyscyplinie zajmują swoje miejsca. Gdy rozpoczyna się transmisja wszyscy w ciszy i skupieniu obserwują srebrny ekran.
Pierwsze wrażenie zaskakuje: kadry i sposób realizacji są bowiem tak przemyślane i doskonale zaplanowane iż widz może odnieść wrażenie, że ogląda projekcję filmu. Ma to oczywiście swoje wady i zalety, z jednej strony nie umknie nam najdrobniejszy gest czy grymas twarzy aktorów, z drugiej – jest to sposób odbioru, którego będąc widzem na sali w Nowym Jorku nie doświadczymy. Co jednak trzeba przyznać realizatorom – wybrano najbardziej odpowiedni sposób podania opery dla medium jakim jest kino.
W zasadzie już w pierwszej scenie możemy przekonać się dobitnie o jakości jaką prezentuje MET. Ogromna dbałość o szczegóły, zachwycające stroje z epoki elżbietańskiej i co najważniejsze – głosy i talent śpiewaków, których słucha się z niekłamanym zachwytem. W tym miejscu należy się również ukłon w stronę Kina Kijów, którego nagłośnienie zapewnia niczym niezakłócony i bliski ideałowi odbiór dźwięku.
Obdarzymy Metropolitan Opera zachwytem tym większym jeśli uświadamiamy sobie operą jakiego kalibru jest Roberto Devereux.
W tym dziele Donizetti odwołuje się do bliskiego i często przez niego wykorzystywanego motywu historii Anglii z okresu kiedy władali nią Tudorowie. Tym razem poświęcił wiele uwagi czasom schyłku panowania Elżbiety I, Królowej – Dziewicy. Choć córka Henryka VIII nigdy nie wyszła za mąż, jej romanse (mniejsza o to czy prawdziwe, czy też nie), stały się tematem wielu legend. Właśnie tym legendom daje posłuch Donizetti w swojej operze, gdy opowiada historię Elżbiety I i Roberta Devereux. Jest to opowieść o trójkątach miłosnych, zdradzie, zawiedzionych przyjaźniach, świadomości przemijania życia i wszystkiego co z nim związane, a ostatecznie o śmierci. Emocje dosłownie zalewają widza ze sceny i nie pozwalając nawet na chwilę przerwy.
Opera Donizettiego jest tak trudnym dziełem, że przez lata nikt nie ośmielił się wziąć jej na warsztat i wystawić. Sondra Radvanovsky, która na deskach MET w roli Elżbiety I daje popis arcymistrzowskich umiejętności, zapytana dlaczego jest to tak trudny utwór odpowiedziała, że nie pamięta kiedy ostatnio musiała śpiewać tak wiele wysokich dźwięków w tak krótkim czasie.
Wszyscy śpiewacy zgodnie twierdzą, że rola w Roberto Devereux jest niezwykle wymagająca i trudna. Mimo to nie da się tego odczuć gdy widzimy ich na scenie, sposób w jaki wydobywają z siebie głos sprawia, że ma się wrażenie iż jest to dla nich ledwie igraszka. Nasycone emocjami, pełne, strzeliste i doskonale współbrzmiące – tak można opisać głosy czwórki śpiewaków, grających wiodące role w tym spektaklu: Sondry Radvanovsky, Matthew Polenzaniego, Elīny Garanča i Mariusza Kwietnia.
Niezwykle sympatycznym akcentem jaki ma miejsce w antraktach oper transmitowanych z Metropolitan Opera są relacje zza kulis przedstawienia. Podczas, których melomani mogą obejrzeć scenę od tyłu, wkraść się na chwilę w ferwor przygotowań do następnego aktu i posłuchać wywiadów z głównymi aktorami. W sobotę widzowie Kina Kijów zostali szczególnie mile zaskoczeni, gdy podczas swojego wywiadu dotyczącego roli Księcia Nottingham Mariusz Kwiecień z backstage'u pozdrowił po polsku swoją rodzinę z Krakowa i wszystkich widzów Kina Kijów. Sala zareagowała pozytywnym uśmiechem i burzą oklasków.
Właśnie oklaski są tym co może w kinie zadziwić, bowiem mimo tego, że aplauz nie może dotrzeć do aktorów na scenie, to obecni w kinie melomani dają wyraz swojemu zachwytowi nad umiejętnościami śpiewaków właśnie w ten sposób. Nie zdziwi to nikogo, kto choć raz zasiądzie przed srebrnym ekranem by obejrzeć transmisję z MET, jakość tamtejszych oper sprawiam, że chce się dać upust emocjom jaki wzbudzają, a oklaski od wieków stanowią jedną z najlepszych form wyrażenia uznania.